Recenzja: Valkyria Chronicles (PS4)

Recenzja: Valkyria Chronicles (PS4)

Adam Grochocki | 10.05.2016, 18:00

W 2008 roku na PlayStation 3 pojawiła się pewna japońska produkcja. Gra została doceniona przez krytyków i graczy, ale nie wskoczyła na listy bestsellerów i nie sprzedała milionów konsol. W 2016 roku raz jeszcze powalczy o serca graczy za sprawą zremasterowanej edycji na PlayStation 4.

Osiem lat w naszej branży to cała wieczność. Ilekroć odświeżamy sobie jakiegoś klasyka, uderzają nas archaiczne rozwiązania, dziwne ograniczenia i uproszczenia spowodowane ówczesnymi brakami technologicznymi. Nie wiecie, o czym mówię? Sprawdźcie Kolekcję Nathana Drake’a, gdzie kolejne odsłony najlepiej prezentują mniejsze lub większe ewolucje praktycznie każdego aspektu gry. Dlaczego więc wydaje się powiewem świeżości, a nie skostniałym sucharem, jakim powinna dziś być?

Dalsza część tekstu pod wideo

Akcja ma miejsce w alternatywnej Europie 1935 roku, jakiś czas po Wielkiej Wojnie. Wschodnie Imperium (East Europan Imperial Alliance) toczy niekończące się boje z Zachodnią Federacją (Atlantic Federation) o złoża ragnitu. Surowiec wykorzystywany jest w każdej gałęzi przemysłu, a jego właściwości pozwalają napędzać maszyny oraz tworzyć leki i broń. Niewielkie względem mocarstw, niezależne państwo Gallia (dokładnie jak niepodbita wioska Galów w Asteriksie) położone jest na wielkich złożach ragnitu, więc wplątanie neutralnego państewka w konflikt zbrojny z wielkimi sąsiadami było tylko kwestią czasu. Przebieg wojny śledzimy razem z bohaterami oddziału Squad 7, dowodzonego przez 22-letniego Welkina Gunthera, syna jednego z bohaterów pierwszej wojny. Welkin wraz z przybraną siostrą Isarą i 19-letnią Alicią budują oddział, który będzie mógł stawić czoła przytłaczającym siłom wroga.

Historia w przedstawiona jest w stylu anime. Z poziomu przypominającego książkę menu odtwarzamy kolejne epizody, które składają się na rozdziały opowieści. Wielu z Was zapewne zapaliła się czerwona lampka po słowie „anime”, ale nie bójcie się, ponieważ jest to jedna z tych bardziej niestandardowych japońskich historii. Już samo miejsce akcji daje do zrozumienia, że to coś, czego próżno szukać w mangach z Kraju Kwitnącej Wiśni. Przez większość czasu ton opowieści jest poważny, a odwołujące się do autentycznych wydarzeń wątki potrafią być bardzo przygnębiające. A gdy przedstawiona historia staje się zbyt dramatyczna, pojawia się moment rozluźnienia w postaci skrzydlatej świni (?!) o imieniu Hans lub inne typowe dla japońskich artystów rozładowywacze napięcia. Na szczęście nie zaburzają opowieści i są na tyle sporadyczne, że nawet zatwardziały przeciwnik dalekowschodniej szkoły może je strawić. Wplecione w fabułę wątki fantasy są wyważone, bardzo przemyślane i, co najważniejsze, nie wywracają do góry nogami klimatu wojennego. oferuje nam jedną z najlepszych historii, jakie możecie spotkać w grach. Po prostu.

Rozgrywkę określić można mianem strategicznego jRPG-a. Na początku tury drużyna ma do dyspozycji określoną liczbę punktów CP, które wykorzystujemy do wykonania akcji wybranymi postaciami. Piechota potrzebuje jednego punktu, a czołgi na swoją kolejkę konsumują dwa. Z czasem musimy nauczyć się oszczędzać i jak najwydajniej korzystać z dostępnych CP, ponieważ każda zmarnowana akcja może zakończyć się niepowodzeniem całej misji.

Po wybraniu postaci, którą chcemy sterować, przełączamy się na widok z trzeciej osoby i dowolnie poruszamy się po polu bitwy. Żeby nie było tak słodko, hasanie za linią wroga ograniczone jest za pomocą punktów akcji (AP). Ilość AP różni się w zależności od klasy wybranego żołnierza. Zwiadowcy mają największe pole manewru, ale ich siła ognia jest dość słaba. Szybcy, wyposażeni w ciężkie karabiny szturmowcy mogą z kolei przebyć połowę drogi zwiadowców. Snajperzy mają bardzo duży zasięg rażenia, ale poruszą się jedynie o kilka metrów na turę. Podobnie wyposażeni w broń przeciwpancerną Lancerzy. Znajdziemy jeszcze inżynierów, którzy mają możliwość naprawy czołgów i dostarczania amunicji, ale są bardzo mało wytrzymali i nieprzydatni w starciu bezpośrednim. Do tego dochodzi różny stopień wytrzymałości jednostek na ostrzał i eksplozje. Zależności jest bardzo dużo, a nabyte przez gracza doświadczenie pozwala mu lepiej rozstawić oddział i zaplanować kolejną akcję.

Najważniejszy w naszym oddziale jest czołg, którym steruje Welkin. Sprzęt wyposażony w działo przeciwpancerne, moździerz o szerokim polu rażenia oraz działko przeciwpiechotne to nasz najmocniejszy oręż i zarazem oczko w głowie, ponieważ zniszczenie czołgu oznacza koniec gry. Piechota musi oczyścić mu drogę, a inżynierowie rozbrajać rozrzucone miny oraz naprawiać i uzupełniać amunicję.

Tura jednej strony mija po wykorzystaniu wszystkich dostępnych punktów CP. Cała potyczka trwać może maksymalnie dwadzieścia tur, co w rzeczywistości oznacza co najmniej kilkadziesiąt minut na jedną bitwę i walki z bossami zajmowały mi nawet półtorej godziny. Podczas swojej kolejki możemy zapisywać grę, więc nie ma obaw, że po godzinnej batalii będziemy musieli zaczynać od początku. Czy zapis jest ułatwieniem? Tak, ponieważ chybiony ważny strzał można powtórzyć, wczytując grę do skutku. Z drugiej strony tytuł oferuje tak rozbudowany system walki, że pełne opanowanie zasad panujących w świecie gry zajmuje kilka dobrych godzin. A gdy już połapiemy się we wszystkim, każdy nasz ruch będzie kilkukrotnie przemyślany i zaplanowany dwie tury wcześniej. Poza tym i nikt nie każe korzystać z ręcznego zapisu.

Jeśli jest coś, do czego można się przyczepić, to rozwój postaci. Oprócz kilku ważnych postaci, dobieramy do zespołu proponowanych przez grę żołnierzy, którzy nie odgrywają żadnej fabularnej roli, a jedynie zapełniają nasz skład. Co więcej, postaci te mogą zginąć, jeśli w porę nie wyślemy medyka. Śmiertelność żołnierzy sprawia, że rozwijamy nie poszczególne jednostki, a całe klasy (zwiadowca, snajper itd.), gdzie nasza ingerencja ogranicza się do przyznania punktów doświadczenia dla wybranej klasy. Statystyki również zwiększają się same wraz z kolejnymi poziomami, nie dając nam wpływu na specjalne umiejętności, perki i inne bonusy, jakich oczekiwalibyśmy od gry RPG.

Wpływ mamy natomiast na ulepszanie sprzętu. W warsztacie R&D (Research and Development) wydajemy zarobione po misji kredyty na nowe wersje broni dla każdej z klas i mundury, a wisienką na torcie jest ulepszanie czołgu. Majstrując przy Edelweiss, bo tak nazywa się opancerzona bestia, można ulepszyć siłę rażenia broni, zwiększyć opancerzenie, odporność na wybuchy i obrażenia krytyczne oraz zainstalować moduły zwiększające statystyki. Bardzo dużo możliwości i kombinowania, bo system przemyślano tak, że nie można mieć wszystkiego. Albo postawimy na atak, albo na obronę. Nasz wybór i nasz ból głowy.

Cały remaster to w zasadzie jedynie podciągnięcie rozdzielczości, jednak  dzięki stylizacji anime prezentuje się bardzo znośnie. Kanciaste krawędzie i mało szczegółowe otoczenie ratuje efekt naśladujący ręcznie rysowane obrazki książki. Obrany styl bardzo pomaga wczuć się w klimat i zignorować brak graficznych wodotrysków. Za muzykę odpowiada Hitoshi Sakimoto, a jego kompozycje odpowiednio podkreślają dramatyzm i jeszcze bardziej potęgują odczucia płynące z rozgrywki.

Teraz najważniejsze. w wydaniu pudełkowym kosztuje około 90 zł. Przed Wami co najmniej 24 godziny gry, (i to z pominięciem wielu dodatkowych scenariuszy oraz wyzwań) rewelacyjnej i pełnej emocji zabawy. Genialny, ciągle niepodrobiony system walki, świetna, rozbudowana fabuła i oryginalny styl graficzny sprawiają, że każdy powinien poznać ten tytuł. Jeśli posiadacie już wersję PS3, to oprócz wszystkich DLC i wyższego poziomu trudności nic nowego tutaj nie znajdziecie. Wszyscy inni - brać!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Valkyria Chronicles

Atuty

  • Stosunek ceny do jakości
  • System walki
  • Długie, wyczerpujące potyczki
  • Fabuła
  • Nienachalne wątki fantasy

Wady

  • Ubogi system rozwoju postaci
  • Skrzydlata świnia

Jedna z najlepszych gier z PS3 wreszcie na PS4 - i to w takiej cenie!

Adam Grochocki Strona autora
cropper